Z Glen Coe wyruszam bladym świtem, bo do końca nie wiem gdzie dziś mam dojechać :D Mamy się spotkać z moją znajomą gdzieś na trasie, ale ona później wyruszy samochodem z Edynburga i nie wiem na którą dojedzie.
Przy zwijaniu namiotu mam bliskie spotkanie z midges, nie gryzą mnie tylko łaskoczą w twarz i włażą do nosa, co jest mocno upierdliwe.
O poranku jest niesamowicie cicho i magicznie, daniele pasą się na łące przy drodze i prawie nic nie jedzie. Po pół godzinie dreptania łapię podwózkę do Fort William, czyli dokładnie tam gdzie potrzebuję i w idealnym momencie, zaczyna padać. Mój kierowca mówi z "pięknym" akcentem z Glasgow i jedzie na Skye, na półmaraton.