Wybraliśmy wersje 1, zawieziono nas taxi do hotelu. Droga biegła najpierw asfaltem, później wjechaliśmy na trasę gruntową, czyli właściwą pustynię. Razem jechaliśmy może z godzinę, upał robił się coraz większy, komórki straciły zasięg.
Na miejscu powitalna herbata, ustalanie którą wersję wolimy, bez możliwości targowania. Jedyna opcja która nas zaskoczyła to wymiana za leki np. przeciwbólowe czy aspirynę, których mieliśmy niestety już resztkę.
Było koło południa, na dworze ogień z nieba koło 45 stopni w cieniu, mnie dopadły sensacje jelitowe więc wypijałam hotelowe zapasy coli przegryzając węglem.
Na szczęście poznaliśmy na miejscu parkę Słoweńców - Luca i Mojca, którzy poratowali mnie bardzo silnym i skutecznym środkiem (thank you!). Do 17 leżeliśmy i spaliśmy na dworze w cieniu budynku, czując jak muchy chcą nas pożreć. Tu przydały się nasze farbujące chusty zakrywając nas całych.
Koło 17 przewodnicy zaczęli zwoływać wszystkich oprócz nas. Nie wiedzieliśmy o co chodzi i mieliśmy wątpliwości czy w ogóle dziś wyruszymy. Kazano nam czekać. Po 30 min od wyruszenia karawany zawołano nas. Prawdopodobnie zabrakło dla nas wielbłądów i takim sposobem załapaliśmy się na naszą prywatną 2 osobową karawanę z przewodnikiem w tej samej cenie.
Przewodnik młody i sympatyczny, chętnie odpowiadał na nasze pewnie głupie pytania o węże i skorpiony. Pochodził z rodziny nomadów i w sumie całe swoje życie spędził na pustyni. Jedyne wielkie miasto w którym był to Rissani i zmęczyło go bardzo. Po około godzinie dotarliśmy do naszych namiotów, tu kolejne zdziwienie, bo byliśmy sami. Reszta grupy wylądowała w innym miejscu.
Jazda na wielbłądzie jest całkiem przyjemna jak się złapie rytm i balansuje ciałem. Nie trzeba ciągle trzymać się kurczowo metalowej kierownicy:)
Przewodnik z innym chłopakiem robili obiad, my łaziliśmy trochę po piaskach, zmrok zaczął zapadać.
Największe wrażenie na pustyni robi nocne niebo, oblepione tak gęsto gwiazdami, że nie można rozróżnić konstelacji, z wyraźną drogą mleczną. Można tak leżeć na kocu i patrzeć w nie bez końca. W połączeniu z wszechobecną ciszą wrażenia są niesamowite. Gdy zaczął wschodzić księżyc cały ten misterny gobelin zaczął znikać, łysek świecił mocno jak latarnia uliczna i zrobiło się całkiem jasno.
Obiad podano w namiocie, tajin i owoce na deser. W międzyczasie przyjechały dwie Hiszpanki ze swoim przewodnikiem i to była cała nasza grupa.
Rozścieliliśmy koce na wydmie, schowaliśmy się w śpiwory i zasnęliśmy w tej ciszy i pustce. Noc była chłodna.
*******************
20dh-taxi do hotelu
300 dh/os- wycieczka na wielbłądach
10 dh- woda w hotelu
7 dh- coca cola