Z przepięknej plaży w Vik mkniemy przez pustkowia, zupełnie płaski teren, poprzecinany drobnymi rzeczkami wypływającymi z lodowca. Czasem przejazd przez rzekę jest wąskim mostem tylko dla jednego samochodu, więc trzeba daleko patrzeć, czy coś z naprzeciwka nie nadjeżdża. Po pustkowiu pojawia się kraina Trolli, czyli 200 letnia zastygła lawa pokryta puchatym mchem. Wygląda to kosmicznie. W sumie po drodze mijamy tylko czasem pojedyncze domy, ogólnie nikt tu raczej nie mieszka.
W oddali zaczyna nam majaczyć masyw lodowca Vatnajökull, szare masy lodu i śniegu, przejeżdżamy nieopodal lodowcowych jęzorów i ta potęga robi wrażenie. Jest już późno, ale jedziemy dalej do lodowcowego jeziora, gdzie bryły lodu próbują przedostać się przez wąski przesmyk do morza.
Widzieć to na zdjęciach to jedno, zobaczyć to samemu to ogromnie poruszające doznanie. Szczególnie, gdy jest już po 23, odcienie błękitu mieszają się ze sobą, zostało już tylko parę osób, a od jeziorka bije okrutny ziąb. I tylko ten przeszywający chłód wygania nas w końcu po północy do namiotu.