Po śniadaniu idziemy spacerkiem do drugiego wodospadu nieopodal, Gljufurafoss, można go obejść dookoła wąską ścieżką za płytą wody. Raczej nie ma szans by nie zmoknąć przy okazji od latających kropel wody.
Wracamy po nasz samochód i mkniemy do kolejnego miejsca, wodospadu Skógafoss. Znów tłumy zadeptujące trawę poza ścieżkami. Wodospad piękny, zagłuszający wszystkich dookoła, dmuchający deszczem kropel w każdego, kto chce zbyt blisko podejść. Chciałoby się tam usiąść i medytować przez parę godzin.
Ruszamy dalej na czarną plażę w Vik i bazaltowe słupy. Niestety znów tłoczno, pełny autokarów parking i na końcu restauracja o bardzo prostej i nowoczesnej formie.
Dobrze, że plaża nagradza wszystkie przeszkody. Jest piękna, różne struktury piasku, czarnego, błyszczącego od wody. I fale, czasem dość mocne, więc uwaga na buty.
Spaceruję nieco dalej, gdzie ludzi mniej, i jak zwykle zbieram kamyczki, wór piasku już mam w kieszeni. Nad głowami latają maskonury, których gniazda położone są na skałach przy bazaltowych kolumnach. Nie chce mi się stąd wychodzić. Ma się wrażenie, że świat wokół nie ma kolorów, tylko czerń i biel.