O tej porze roku noce w Gironie są chłodne. Wydaje mi się, że temperatura w nocy spadła do około 5 stopni powyżej zera. Z tego co mówiła Sandra ubiegłej zimy mieli śnieg i tydzień paraliżu.
Na szczęście od rana słońce mocno grzeje i wypełnia sobą wszystkie zakamarki. Zwiedzam stare miasto otoczone od strony wschodniej starymi wysokimi murami, po których szczycie można przejść się spacerkiem podziwiając widoki okolicy.
Jest pusto, nieliczni turyści nie przeszkadzają, większość przechodniów stanowią studenci z pobliskiej uczelni. Na hali targowej kupuję owoce i warzywa, oliwki i ser. Wracają wspomnienia smaków i zapachów. Z wielkim trudem znajduję kafejkę internetową tuż przy dworcu kolejowym i autobusowym. Regionalne do Barcelony kosztują 6,55 e i kupuję bilet na godz. 17. Z przyjemnością zostałabym tu dłużej, bardzo sympatyczne miasteczko.
Do Barcelony docieram po około 1,5 godz. Chwila orientacji gdzie jestem i metrem jadę do Eduardo, mojego kolejnego gospodarza. Od znajomych mam niewykorzystane do końca bilety T10 na 10 przejazdów, starczają prawie na cały pobyt.
Zupełnie nie rozumiem hiszpańskich, o przepraszam katalońskich oznaczeń pięter, ale przez telefon dogadujemy się szybko i docieram do jego mieszkanka. Sympatyczny Eduardo wita mnie serdecznie i zaprasza na omlet z grzybami, bo tu sezon w pełni. Odmawiam lekko zaniepokojona widokiem suszących się, nieznanych mi grzybów wszędzie i zjadam moje zapasy, bo jeszcze są zjadliwe. Okazuje się, że całkiem blisko na piechotę mam do Sagrada Familia, dostaję wskazówki co warto zobaczyć, na co uważać i zasypiam na przykrótkiej sofie (mieszkańcy Katalonii nie grzeszą wzrostem). Mogę tu zostać przez 3 noce a klucze od domu są do mojej dyspozycji :)