Dzień zaczęłam od poszukiwania taniego hostelu na kolejne dni, nikt z CS nie miał wolnej kanapy w tym terminie. I znalazlam! W pokoju 10 osobowym z samymi dziewczynami, pietrowymi lozkami i mala lazienka, tuz przy La Rambla (sorki za brak polskich znakow ale pisze z niemieckiej klawiatury, obiecuje pozniej to poprawie). Cena boska 15 e za noc. Dzis szwedalam sie po Bari Gotic, porcie i wszedzie tam gdzie mnie nogi poniosly. Troche bezcelowo, bo otumaniona paskudnym katarem. Ale takie spacery lubie najbardziej. Zerkanie co jest za kolejnym zakretem, przy nastepnym skrzyzowaniu wybieranie drogi bez namyslu z nosem zadartym do gory by wypatrzyc co piekniejsze elewacje kamienic. Wieczor zapowiadal sie kiepsko, bo Eduardo napisal ze pozno wroci do domu albo wogole. Nic to, obiadek zjadlam w polecanej knajpce przez znajomych, znalazlam firmowy sklep Kukuxumusu z szalonymi koszulkami i oplotkami po zmroku, jak zwykle gubiac sie przy koncu trafilam do domku. I juz mialam zasnac w objeciach gorzkiej zoladkowej (dla zdrowotnosci) gdy pojawil sie niespodziewanie gospodarz. Tak wiec usiedlismy, on przy zubrowce, ktora mu w prezencie przywiozlam, ja z zoladowa i przegadalismy pol nocy jak najlepsi przyjaciele. He, he, Hiszpanie maja slabe glowy ;)