I zaspalismy. Dla mnie to nie problem, ale Eduardo mial trafic do pracy. Z plecakiem podreptalam przez miasto do hostelu i zostawilam graty. Dzien byl pochmurny i zastanawialam sie kiedy zacznie padac. Nie padalo, lecz moje przeziebienie osiagnelo apogeum, resztka sil snulam sie brzegiem morza wybiarajac muszelki, kolorowe szkielka i kamyczki z pustej plazy. I tak odnalazlam Barcelonete, niezwykle przyjemna dzielnice miasta. Piekne zniszczone kamienice, hala targowa z soczystymi owocami i market Eroski, niewielkie parki, wszystko to splotlo sie w spomnienia tego dnia, zamazane przez goraczke i oslabienie. I obiad w malej obskurnej (takie lubie najbardziej) knajpce, cieply, syty i tani.
Zasnelam jak kamien, zmeczona, chora, ale i tak szczesliwa.