Noc była wietrzna, ale za to poranek przywitał mnie tęczą! I owcami, które zaintrygowane naszym namiotem próbowały go podgryźć. Ruszamy dość szybko, bez śniadania, z tego wygwizdowa do pierwszego miejsca, gdzie można zobaczyć foczki. Droga w średnim stanie, ale za to pogoda coraz lepsza, słonko pięknie świeci i turlamy się powoli do przodu.
Do foczek trzeba chwilkę podjeść od parkingu. Leżą sobie na skałach i grzeją brzuszki w słońcu. Można je podziwiać z malutkiego obserwatorium wyposażonego w lornetki.
Niedaleko od foczek, jak widać na drogowskazach, znajduje się restauracja słynąca z pysznej zupy i owoców morza. Postanawiamy obadać jak to wygląda, tym bardziej, że jest po drodze. Restauracja to jedna niewielka sala, bardziej jak stołówka, proste menu i ceny... Ceny nas zabiły. Bo by za talerz zupy rybnej, nie wielką michę, zwykły talerz, takiej z kromką chleba i nic więcej, trzeba zapłacić ponad 20 euro, to zdecydowanie przesada. Wstałyśmy i wyszłyśmy... Co jak co, ale ryb tu mają od groma, więc skąd te ceny???
W drzwiach zagadał mnie starszy pan, pytając dlaczego wychodzimy. Szczerze mu odpowiedziałam, że nie stać nas na tą restaurację. Pan okazał się właścicielem tego miejsca i widząc w mojej ręce termos, spytał czy nie potrzebuję gorącej wody. Po drodze do kuchni wypytał skąd jestem i czekając razem jak się woda zagotuje, rozgadał się o polskich wątkach historycznych w połączeniu z Islandią.
Po tym miłym akcencie, z gorącą herbatą w termosie (tak wiało, że nie było szans niczego samodzielnie upichcić) zjadamy ekspresowe śniadanko przy uroczym cmentarzu.
Turlamy się dalej, aż docieramy do kolejnej atrakcji, przedziwnej formacji skalnej stojącej w morzu, przepięknej czarnej plaży i kolejnego stada foczek. Plaża jest tak piękna, że łazimy w zachwycie i zbieramy skarby morskie. Jedyne co nas z niej wygania to wiatr, mimo paru warstw ubrań ucieka z nas ciepło i wracamy na trasę.
********************************
burger - 875K