Hotel Cascade poleciła nam Martina z Niemiec, którą poznaliśmy w Chefchaouen. Wdrapaliśmy się na taras gdzie serwowano posiłki i tam poznaliśmy Mohameda. Mieliśmy spać na górnym dachu jak wszyscy, ale jak dowiedział się, że jesteśmy z Polski ugościł nas po królewsku oferując eleganckie leżanki w tarasowym "pokoiku", na których zazwyczaj on sypiał. Był niezwykle serdeczny dla nas przez cały nasz pobyt w Fezie i w sumie przez niego zostaliśmy dzień dłużej niż zamierzaliśmy.
Tego dnia zdążyliśmy zobaczyć muzeum w Fezie, które zawiera tyle różnych zbiorów, że w sumie innych muzeów już nie trzeba oglądać. Na dziedzińcu znajduje się duży ogród z pięknymi drzewami.
Po drodze kupiliśmy na spróbowanie owoce drzewa truskawkowego. Smak ciężko było mi do czegoś porównać, rozpływały się w ustach i miały na powierzchni małe twarde grudeczki przypominające pestki truskawek.
Na obiadowym tarasie przez cały dzień przewijali się różni ludzie, zazwyczaj nocujący w hotelu.
Gdy wróciliśmy spotkaliśmy Sarah poznaną w Chefchaouen, która niestety następnego dnia jechała dalej, w stronę pustyni.
Tego dnia poznaliśmy Justina z USA, który kończył swoją podróż po Afryce zaliczając wcześniej Mauretanię i Mali, Russella, też z USA, który w Maroku był już miesiąc i chciał jechać dalej wcześniejszą trasą Justina. Był też Daniel z Austrii, para Holendrów, ogólnie niezwykle interesująca mieszanka z całego świata.
Siedzieliśmy wieczorkiem na tarasie, wśród szalonego tańca jaskółek nad naszymi głowami, wymieniając swoje doświadczenia z podróży.
Na późny obiad poszliśmy razem do knajpy prowadzonej przez europejczyków. Jedzenie, nie powiem, było dobre, takie trochę fastfoodowe, i strasznie drogie.
Wróciliśmy do naszego hoteliku, wieczór upłynął miło przy daktylach i francuskiej wódce.
*********************
20 dh- taxi z dworca kolejowego do Medyny
1 dh- rożek owoców drzewa truskawkowego
166 dh- obiad dla 2 os. w restauracji europejskiej w Medynie
40 dh/os - nocleg na tarasie